poniedziałek, 18 czerwca 2012

Istny kij w mrowisko.


Kij w mrowisku
Ostatnio znalazłem artykuł poświęcony temu, że codzienne przyjmowanie witaminy C w ciąży (500mg) przez palące matki ma dobry wpływ na płuca ich nowonarodzonych dzieci. Zainteresował mnie ten artykuł na tyle że postanowiłem zamieścić na stronie bloga PRO - Zdrowotnego  na Facebooku jego zajawkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tym tematem wywołałem sporo kontrowersji. Mówiąc inaczej, poczułem się tak jakbym włożył przysłowiowy kij w mrowisko. Nie spodziewałem się, że ten artykuł może wywołać takie poruszenie. Co więcej w żadnej mierze nie miałem zamiaru przekonywać nikogo do słuszności brania bądź nie wspomnianej witaminy C, w większych dawkach niż ta którą zaleca współczesna medycyna. I dlatego tutaj wcale nie mam zamiaru pisać o witaminie C. Jednakże w trakcie całej wymiany zdań wyszła pewna bardzo ciekawa kwestia do której mam zamiar tutaj się odnieść.

Pojawiła się kwestia, czy z pomocą tego co spożywamy, jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby naszego organizmu. I nie chodziło o jakąś sobie tam pierwszą lepszą żywność ale o naszą polską dobrą żywność. O różnicach między żywnością ekologiczną a tak zwaną marketową już pisałem w artykule „Zdrowa żywność kontra jedzenie (z) Biedronki”. I nie ma co się sprzeczać, że współcześnie żywność ekologiczna ma sporą przewagę nad żywności ogólnie dostępną i promowaną przez wszelkiego rodzaju reklamy Jednakże nie oznacza to również, że sam fakt dbania o to co się je, wybierania czystszej, często własnoręcznie hodowanej żywności jest w stanie zaspokoić potrzeby naszego organizmu. Pytanie – dlaczego? I o tym właśnie pragnę dziś tutaj napisać.


Na początek zacznijmy może jednak, od określenia – jakie są rzeczywiście potrzeby naszego organizmu. Po pierwsze i najważniejsze trzeba nadmienić, że każdy organizm jest inny i w zależności od wielu czynników będzie miał różne potrzeby na różne witaminy czy minerały. Do tych czynników należy zaliczyć między innymi takie czynniki jak środowisko w jakim się znajdujemy, stan odżywienia organizmu, stosowana dieta oraz stan psychiczny. Również ewentualne infekcje wpływają na zwiększone zapotrzebowanie na suplementy i witaminy. Dla zobrazowania posłużę się następującym przykładem. Dobowe zapotrzebowanie naszych organizmów na magnez wynosi około 150 mg. Teraz nawet jeśli twój organizm uzyskał z pożywienia lub posiada odpowiedni zapas tego minerału, wystarczy jakiś „mały” stres spowodowany przez któregoś z domowników, sąsiadów lub kogokolwiek z otoczenia, by w efekcie cały ten zapas został zużyty. Podobnie jest też z innymi minerałami czy witaminami.

Wróćmy jednak do norm. Powszechnie stosowaną wszędzie i najlepiej znaną normą spożywania witamin jest norma RDA (z ang. Recommended Dietary Allowance), która została stworzona w 1935 roku, jako uśredniona wartość dla całej populacji oraz, co bardzo ważne z myślą o osobach zupełnie zdrowych. Warto spytać w tym miejscu, co to znaczy „zdrowych”? A więc w rozumieniu medycyny klasycznej, ludzie zdrowi to są tacy, którzy nie mają żadnych objawów klinicznych. Ale czy to naprawdę oznacza, że jest się w pełni zdrowym? Odpowiedź pozostawiam Tobie czytelniku. Co więcej, norma ta nie uwzględnia stopnia degradacji środowiska, jakości produktów spożywczych i wody, czy dzisiejszym warunkom żywieniowym. Dlatego trzeba zdać sobie sprawę, że zalecane w niej dawki służą tylko i wyłącznie do podtrzymania życia. To na co warto zwrócić uwagą to fakt, że choć norma RDA jest najpowszechniejszą normą to jednak nie jest jedyną.

Inną normą, która znacznie różni się od wyżej wspomnianej, powszechnie nagłaśnianej, jest norma SONA (z ang. Suggested Optimal Nutritioal Amount). Na przestrzenie piętnastu lat, zespół pod kierownictwem dr. Emanuela Cheraskina z uniwersytetu w Alabamie, przeprowadził szeroko zakrojone badania, na terenie USA oraz Wielkiej Brytanii, wyniku których została opracowana ta norma. W wyniku tych badań odkryto jaki poziom spożycia poszczególnych minerałów i witamin można powiązać z dobrym zdrowiem i samopoczuciem. Najciekawsze jest jednak to, że ustalone tak zwane sugerowane optymalne normy żywieniowe są często 10-15 krotnie wyższe niż zalecane normy RDA.

Tak więc, stosowana norma to ważna kwestia ale zupełnie inną sprawą jest skąd pozyskać konieczne mikroelementy i witaminy. I gdy we wspomnianej wymianie komentarzy podważyłem, przekonanie o tym, że wszystko co konieczne do prawidłowego funkcjonowania organizmu, jesteśmy w stanie pozyskać ze zjadanego pożywienia – poczułem się jakbym włożył kij w przysłowiowe mrowisko. Posypały się komentarze że dla zapewnienia odpowiedniej ilości wit. C wystarczy zjeść więcej natki pietruszki oraz że w naszym kraju jest cała masa świetnej, wartościowej żywności, stosowanie której w zupełności wystarczy dla zapewnienia odpowiedniej ilości witamin i mikroelementów w naszej diecie. Osobiście się z tym nie zgadzam i moje zdanie nie jest odosobnione.

Spadek wartości odżywczych w latach 1985 - 2002.

Swego czasu wpadła w moje ręce powyższa tabela prezentująca spadek zawartości minerałów w hodowanych warzywach. Informacje zawarte w tej tabeli pochodzą z przeprowadzonych przez koncern Geigy ze Szwajcarii (zrobione w 1985 roku) oraz Szwarcwald Oberthal Institute (zrobione w 2002 roku) badań, które polegały na porównaniu składników odżywczych w warzywach i owocach. W efekcie okazało się, że na przestrzeni 17 lat, dla przykładu banan utracił aż 95% witaminy B6, brokuły 55% magnezu, truskawki 78% witaminy C, nawet ziemniaki straciły 78% wapnia. Tak więc twierdzenie, że wszystko co jest nam potrzebne mamy w jedzeniu to tylko pobożne życzenie.

Podobnego zdania, jak ja, jest profesor Aleksander Ożarowski, który w wywiadzie dla miesięcznika MOJE ZDROWIE, mówi między innymi: „Obawiam się, że gdybyśmy chcieli uzyskać niezbędne dawki witamin i biopierwiastków ze spożywanych owoców, warzyw i zbóż, musielibyśmy zjadać je w takich ilościach, że nasz przewód pokarmowy by temu nie podołał. 0 zaspokojeniu potrzeb na witaminy i biopierwiastki w sposób naturalny można by myśleć tylko wtedy, gdybyśmy mogli zjadać owoce natychmiast po ich zerwaniu, warzywa po wykopaniu z ziemi. Te kupione na targu czy w sklepie przeszły rozmaite operacje: były sortowane, przechowywane, transportowane, znów przechowywane w sklepie, często wystawione na działanie słońca. Po przyniesieniu do domu też je przechowujemy przeważnie w lodowce, obieramy, kroimy, gotujemy, a każda taka operacja niszczy pewną część witamin. I tak np. świeży zielony groszek po ugotowaniu traci 56 proc. witaminy C, jeśli był uprzednio mrożony 83 proc., a jeśli był w puszce 94 proc. Warzywa i owoce sterylizowane w słojach lub puszkach tracą 39 proc. witaminy A i 69 proc. witaminy B1.” Cóż chyba nie pozostaje nic do dodania – prawda?

Tak więc, mogło by się zdawać, że jedynym ratunkiem jest posiadanie swoich własnych upraw. Niestety to też nie rozwiązuje całkowicie problemu. Dlaczego? Ponieważ od lat następuje powolne wyjałowienie gruntów rolnych. I tak, dla przykładu z badań znalezionych swego czasu w internecie wynika, że w Polsce występuje niski poziom selenu. Okazuje się, również że na ponad siedemdziesięciu procentach terenów rolnych występuje niedobór tego pierwiastka. I nie ma co się dziwić, wystarczy pierwszego lepszego rolnika spytać w jaki sposób użyźnia swoją ziemię lub jaki stosuje nawóz? Warto spytać czy stosuje na swoich gruntach tak zwaną trójpolówkę? Co się z dużym prawdopodobieństwem okaże? Z całą pewnością rzadko który rolnik (przynajmniej z tego młodego pokolenia) będzie wiedział co to jest trójpolówka, a praktycznie żaden nie będzie pamiętał kiedy ostatnio stosował tą metodę użyźniania gruntów.

Odnośnie nawożenia (celowo pomijam że używa się do tego celu nawozów sztucznych) okaże się, że z reguły korzysta z podstawowych nawozów, w skład których wchodzą głównie azot, potas, fosfor. Czyli tylko trzy związki! Dlaczego te trzy? Ponieważ to one są odpowiedzialne za wielkość i podstawowe właściwości (kolor i smak) zbiorów. Każdy z nas z reguły kupuje gównie oczami, a przedsiębiorczy producenci wykorzystują to wręcz do bólu. Jedynie jeśli jesteś w pełni świadomym konsumentem to jest szansa, że w sklepie zastanowisz się, dlaczego pomidory możesz kupić w grudniu. A w dodatku są wielkie jak pomarańcze, idealnie okrągłe, cudownie czerwone i problem tylko, że w niczym nie przypominają pomidorów z domowego ogródka. Tymczasem idealny wygląd uzyskują one na plantacjach, gdzie są uprawiane przez cztery tygodnie na podłożu z wełny mineralnej z wykorzystaniem nowoczesnych technologii farmaceutycznych, czyli aplikowania sterydów dla przyspieszenia nabierania masy (czytaj: wody) oraz nasączania ich antybiotykami, które chronią je przed chorobami. W konsekwencji ani nie wyglądają, ani nie pachną a tym bardziej nie smakują jak pomidor. Można by się pokusić o stwierdzenie, że są to produkty pomidoro - podobne!

Tak więc, stosowanie zaledwie czterech podstawowych minerałów w rolnictwie jest powszechne. Powstaje zatem pytanie - a co zresztą minerałów? Cóż czytelniku – zapomnij o nich. Próbowałem znaleźć bardziej złożony sztuczny nawóz (składający się z większej ilości składników) i ten który znalazłem miał „aż” dziewięć składników! A ile roślina potrzebuje by dać pełno wartościowe owoce? Z tego co mi wiadomo około 70-ciu (słownie: siedemdziesięciu!). W pierwiastkowej analizie włosa (o której przeczytasz TUTAJ) sprawdza się poziom i zależności między 24-ma mikroelementami w naszym organizmie.

Odniosę się teraz w kilku słowach do wypowiedzianej przez jedną czytelniczkę kwestii, że nasz kochany kraj jest zasobny w duże ilości naturalnej, pełnowartościowej żywności. Niemal całkowicie się z tym zgadzam, jednakże aby mieć dostęp do takiej żywności, niejednokrotnie trzeba bardzo ale to bardzo się wysilić i samemu jej poszukać. Głównie dlatego, że niemal na pewno na półkach sklepowych jej nie znajdziemy (no może poza wyjątkowymi pozycjami w sklepach z ekologiczną żywnością).

Najczęściej słyszaną i powtarzaną opinią na temat polskiej żywności jest ta, że największa jej przewaga nad jedzeniem z zachodniej Europy, wynika z tego, że polski rolnik to taki, który prowadzi malutkie gospodarstwo na niewielkim skrawku ziemi. A co za tym idzie, rzadko który z nich słyszał, a tym bardziej stosował sztuczne nawozy czy opryski. Jak dla mnie bzdura totalna! Ponieważ prawda jest zupełnie inna. Badania rynku zrobione przez Newsweeka pokazują, że z pośród prawie 2 mln polskich gospodarstw około 100 tys. większych (gospodarstwa wielohektarowe, jest to co dwudzieste gospodarstwo!!!) dostarcza 80%  polskiej żywności. Natomiast te duże gospodarstwa stosują niemal identyczne metody hodowli i upraw co farmerzy z Zachodu. Świnia hodowana jest 4 - 5 miesięcy, kurczak zamiast rosnąć w pół roku, dzięki sterydom nadaje się do uboju w niespełna półtora miesiąca, a na hektar ziemi rolnej sypie się nawet 150 kg nawozów rocznie.

Kolejna kwestia polega na tym, że bez względu na to gdzie kupisz warzywa (bazar, osiedlowy sklep czy market), z dużym prawdopodobieństwem kupisz je od kolejnego pośrednika w łańcuchu dostaw. Rzadko kiedy jest możliwość kupienia bezpośrednio od rolnika – najczęściej kupujemy od handlarza. Te same badania Newsweeka, o których wspominam wyżej, pokazują, że w Polsce działa prawie 30 regionalnych hurtowych rynków spożywczych na których wszyscy sprzedawcy pośrednio lub bezpośrednio się zaopatrują. Efekt tego jest taki, że właściciele małych sklepików, czy bazarowych straganów podobnie jak duże sieci handlowe mają tych samych dostawców. Jedyną alternatywą jest kupowanie bezpośrednio u właścicieli małych gospodarstw rolnych, którzy ewentualnie sprzedają swoje niewielkie nadwyżki z przydomowej produkcji. Jednakże znalezienie takiego dostawcy jest na prawdę trudne.

Na koniec jeszcze jedna mała dygresja, odnośnie tego co we wspomnianym na początku artykule wywołało najwięcej kontrowersji, czyli ilości (500mg) spożywanej witaminy C i jej pochodzenia. W świetle tego co powyżej zaprezentowałem, uważam że niemal graniczy z cudem zapewnienie odpowiedniej ilości zarówno witaminy C jak i pozostałych witamin oraz mikroelementów z pożywienia. A mówienie, że wystarczy zjeść więcej natki pietruszki by zaspokoić potrzeby organizmu wręcz prosi o … komentarz (mówiąc bardzo delikatnie). Pomijając ile faktycznie nasz organizm potrzebuje rzeczonej witaminy C, warto zauważyć, że łyżeczka natki pietruszki zawiera zaledwie 10,62 mg tej witaminy (i jest to jeden z lepszych wyników). Natomiast potrzeba 100 gramów tej samej naci pietruszki by uzbierało się „aż” 130 mg witaminy C. Powyższe dane znalazłem w internecie.



Tak więc, by zaspokoić zalecaną w RDA dawkę witaminy C, która wynosi 60 mg na dobę, w sumie nie trzeba jej aż tak dużo. Ale pamiętaj, że ta dawka jest po to by twoje zęby pozostały na miejscu i nie powypadały gdybyś dostał szkorbutu! I jeśli nawet badania Linusa Paulinga oraz Dr Mathiasa Ratha są błędne, a ty nie zgadzasz się z opinią Profesora Miladina Mirilova, jugosłowiańskiego biochemika, specjalisty w dziedzinie żywienia i eksperta Światowej Organizacji Zdrowia, który powiedział: „Byłbym zaskoczony, gdyby ktokolwiek zdołał udowodnić, że taka dawka witaminy C jest szkodliwa. To nie przypadek, że w uregulowaniach Unii Europejskiej podniesiono (ją - mój dopisek) do 2000mg” – wiedz, że nie musisz się zgadzać! Ale pamiętaj też, że tak samo jak nie musisz wierzyć takim opiniom jak powyższa – tak samo nie musisz być zdrowy! Wybór należy DO CIEBIE!!!







P.S. Czy wiesz, że wprowadzając kilka prosty zmian do swojego życia, unikniesz większości szalejących chorób cywilizacyjnych, poprawisz swoje samopoczucie oraz zdrowie by móc cieszyć się nim przez długie lata. Poznaj dwa pierwsze kroki!  ZAPISZ SIĘ TERAZ by otrzymać darmowy fragment mojego e-booka pt.: "10 nawyków dla zdrowia, czyli jak cieszyć się dobrym zdrowiem wprowadzając kilka prostych zmian."


Zgadzam się z Polityką Prywatności

Drogi czytelniku, jeżeli podoba Ci się to co przeczytałeś, proszę poleć ten artykuł innym, wciskając poniższy przycisk - „Poleć To"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...