Słuchając ostatnio Piotra
Majewskiego, usłyszałem bardzo ciekawą anegdotę. Choć dotyczyła
ona bardziej optymalizacji biznesu, niż bezpośrednio tematyki
zdrowej żywności to jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem
do wniosku, że świetnie oddaje ona to co obecnie dzieje się na
rynku żywności.
Anegdota opowiadała historię pewnego
sławnego producenta cukierków, który stworzył produkt składający
się 30 unikatowych, naturalnych komponentów. Po śmierci twórcy
tej firmy i cukierków, jego następca (chyba syn) postanowił
zoptymalizować biznes. Zwołał zebranie technologów. Gdy następca
spytał się ich czy można usunąć jakiś składnik cukierków,
usłyszał że nie ma takiej możliwości. Zdał technologom pytanie,
czy wiedzą ile kosztuje składnik numer 10? Oczywiście oni tego nie
wiedzieli. Odpowiedział im że jest to kwota 10 mln dolarów
rocznie. Spytał wtedy jeszcze raz: czy jeśli on przeznaczy połowę
tej kwoty dla nich na premie czy wtedy znajdą sposób by czymś
tańszym zastąpić lub zupełnie usunąć ten składnik. Oczywiście
odpowiedź jaką usłyszał to było TAK.
Cała ta anegdota miała jeszcze dalszy
ciąg oraz swoistego rodzaju puentę, jednak nie ona jest istotna.
Ważne w tym jest to jak funkcjonuje przemysł spożywczy sam w
sobie. Świetnie to opisuje ostatnio znaleziony przeze mnie wywiad z
byłym dyrektorem jednego z większych koncernów produkujących
żywność. Link źródłowy oczywiście podaję na końcu artykułu.
Cóż mi pozostaje – zapraszam do przeczytania jak to w imię
pieniędzy, robi się konsumentów w bambuko.
Jak oszukać konsumenta?
Odsłaniamy kulisy rynku spożywczego,
przeczytajcie anonimowy wywiad z byłym dyrektorem zarządzającym
dużym zagranicznym koncernem spożywczym: o tym jak optymalizuje się
procesy technologiczne; gdzie kupuje się surowce i w jakiej jakości;
jak ustala się skład wyrobu gotowego aby uzyskać odpowiednią
cenę. Jaki mandat grozi za niepełną informację na etykiecie oraz
za ile można kupić certyfikaty znanych instytutów. Czyli o tym jak
koncerny zarabiają na naiwności konsumenta.
Jak jest zorganizowany rynek spożywczy?
Na rynku mamy producentów oraz tzw.
rynek tradycyjny (hurtownie, pół-hurtownie, detaliści) i rynek
nowoczesny – supermarkety. Producent sprzedaje dwoma kanałami:
przez rynek tradycyjny lub/i nowoczesny.
Która droga jest bardziej korzystna
dla producenta?
W handlu nowoczesnym jest o tyle
trudniej, że supermarket wymaga od producenta dotrzymania rygorów
specyficznych dla danego produktu. Supermarkety nie przyjmą do
wpuszczą na rynek produktu, który ma poniżej 75% terminu
przydatności, jeśli jest to towar chłodzony to przed rozładunkiem
pracownik supermarketu napewno dokona pomiarów sondą termiczną
wewnątrz palety. Co za tym idzie do handlu nowoczesnego producent
dostarcza wyroby najszybciej jak to jest możliwe. Rynek tradycyjny
nie stawia takich warunków. Tam kieruje się pozostały towar. Rynek
tradycyjny w zamian za odpowiednią politykę cenową jest w stanie
wchłonąć niemalże każdą ilość produktu. Korzystny jest
nowoczesny bo tam produkty szybciej rotują.
To należałoby wydłużać w
nieskończoność termin przydatności?
Tendencja do wydłużanie terminu
przydatności do spożycia jest normą. Generalnie koniec terminu
przydatności do użycia nie oznacza, że produkt jest zły, stary,
zepsuty czy trujący. Przykładowo w przypadku jogurtu termin
przydatności do spożycia zależy od ilości bakterii swoistych.
Dopóki w jogurcie jest zgodna z definicją jogurtu ilość bakterii
jogurtowych, produkt jest jogurtem czyli tym co deklarujemy na
etykiecie. Jeśli spada wartość tych bakterii, to oznacza koniec
terminu przydatności do spożycia. Po tym terminie staje się
teoretycznie innym produktem. Dopóki nie rozwijają się w produkcie
grzyby, to można powiedzieć, że towar nadaje się do konsumpcji.
Jak wydłuża się termin
przydatności do spożycia?
Jeśli producent działa prozdrowotnie,
może wydłużyć termin przydatności na poziomie zakładu, dzięki
produkowaniu i pakowaniu wszystkiego na linii – w atmosferze
kontrolowanej – wewnątrz maszyny. Na takiej linii przygotowuje się
zarówno produkt jak i opakowanie. Wtedy producent ma gwarancję, że
do produktu nie dostaną się żadne drobiny kurzu, które są
idealnym środkiem transportu dla wszystkich mikroorganizmów. Taki
produkt ma wtedy najwyższą dziś klasę septyczności i jego termin
przydatności do spożycia może się nawet podwoić.
Co z produktami o niskiej
septyczności?
Do pozostałych trzeba pakować chemię
aby utrzymać długi termin przydatności. Są też producenci,
którzy probują zdobyć rynek ultrakrótkim terminem przydatności.
Ale trzeba pamiętać że nawet taki produkt musi przejść przez
ciąg logistyczny, zanim trafi do klienta.
Jak jest zorganizowany rynek spożywczy?
Na rynku mamy producentów oraz tzw.
rynek tradycyjny (hurtownie, pół-hurtownie, detaliści) i rynek
nowoczesny – supermarkety. Producent sprzedaje dwoma kanałami:
przez rynek tradycyjny lub/i nowoczesny.
Która droga jest bardziej korzystna
dla producenta?
W handlu nowoczesnym jest o tyle
trudniej, że supermarket wymaga od producenta dotrzymania rygorów
specyficznych dla danego produktu. Supermarkety nie przyjmą do
wpuszczą na rynek produktu, który ma poniżej 75% terminu
przydatności, jeśli jest to towar chłodzony to przed rozładunkiem
pracownik supermarketu napewno dokona pomiarów sondą termiczną
wewnątrz palety. Co za tym idzie do handlu nowoczesnego producent
dostarcza wyroby najszybciej jak to jest możliwe. Rynek tradycyjny
nie stawia takich warunków. Tam kieruje się pozostały towar. Rynek
tradycyjny w zamian za odpowiednią politykę cenową jest w stanie
wchłonąć niemalże każdą ilość produktu. Korzystny jest
nowoczesny bo tam produkty szybciej rotują.
To należałoby wydłużać w
nieskończoność termin przydatności?
Tendencja do wydłużanie terminu
przydatności do spożycia jest normą. Generalnie koniec terminu
przydatności do użycia nie oznacza, że produkt jest zły, stary,
zepsuty czy trujący. Przykładowo w przypadku jogurtu termin
przydatności do spożycia zależy od ilości bakterii swoistych.
Dopóki w jogurcie jest zgodna z definicją jogurtu ilość bakterii
jogurtowych, produkt jest jogurtem czyli tym co deklarujemy na
etykiecie. Jeśli spada wartość tych bakterii, to oznacza koniec
terminu przydatności do spożycia. Po tym terminie staje się
teoretycznie innym produktem. Dopóki nie rozwijają się w produkcie
grzyby, to można powiedzieć, że towar nadaje się do konsumpcji.
Jak wydłuża się termin
przydatności do spożycia?
Jeśli producent działa prozdrowotnie,
może wydłużyć termin przydatności na poziomie zakładu, dzięki
produkowaniu i pakowaniu wszystkiego na linii – w atmosferze
kontrolowanej – wewnątrz maszyny. Na takiej linii przygotowuje się
zarówno produkt jak i opakowanie. Wtedy producent ma gwarancję, że
do produktu nie dostaną się żadne drobiny kurzu, które są
idealnym środkiem transportu dla wszystkich mikroorganizmów. Taki
produkt ma wtedy najwyższą dziś klasę septyczności i jego termin
przydatności do spożycia może się nawet podwoić.
Co z produktami o niskiej
septyczności?
Do pozostałych trzeba pakować chemię
aby utrzymać długi termin przydatności. Są też producenci,
którzy próbują zdobyć rynek ultrakrótkim terminem przydatności.
Ale trzeba pamiętać że nawet taki produkt musi przejść przez
ciąg logistyczny, zanim trafi do klienta.
Czy stosuje się podobne zabiegi w
drugą stronę? Np. pisze się że produkt zawiera coś czego w
rzeczywistości nie ma?
Ostatnio głośno w prasie było o
parówkach cielęcych w których nie było ani grama cielęciny,
tylko aromat. Podobnie jest z makaronami zrobionymi z pszenicy Durum,
w Polsce trzeba zmieszać makaron z mąką pszenną, bo inaczej Polak
będzie twierdził, że mu się nie ugotował. To nie do końca
oszustwo, bo do produkcji makaronu nie używa się tylko pszenicy
Durum. Najważniejsze że konsument dostaje to tego czego chce. To są
jednak oszustwa niegroźne dla naszego życia.
A czy są również te groźne?
Niektóre nowoczesne sposoby
optymalizacji produktów wymagają użycia substancji bardzo
szkodliwych dla ludzkiego zdrowia, jednak w małych proporcjach nie
są w stanie zrobić człowiekowi nic złego. Przy produkcji używa
się często ciężkiej chemii. Jeśli ktoś jest nieostrożny z
procesu technologicznego może przedostać się chemia szkodliwa dla
zdrowia. Do produkcji niektórych soków używa się enzymu. Jeżeli
zalejemy jabłka wodą i wlejemy do tego enzym, otrzymamy czysty sok.
Enzym trawi wszystko: ogonek, skórkę, pestki i zostawia sam sok.
Trzeba zablokować enzym by dalej nie pracował. Jeśli ktoś będzie
nieumiejętnie postępował nie zatrzyma tego procesu i będzie
czynny enzym w produkcie gotowym.
Jakie inne oszustwa możemy
zaobserwować na rynku spożywczym?
Istnieją producenci, którzy w
produkcji mąki dla uzyskania idealnej bieli mielą trochę kredy.
Kolejnym przykładem są śledzie. W Polsce nie ma takich zdolności
produkcyjnych, żeby wyprodukować je wtedy kiedy ludzie ich
potrzebują, np. na święta. Normalną cechą śledzia jest jego
czarnienie. Dlatego śledzie zalewa się perhydrolem, dzięki temu
wybielają się, są piękne, białe i delikatne. Później się je
płucze i sprzedaje a konsumenci chwalą te śledzie, że są takie
dobre i rozpływają się w ustach. Klient właśnie tego chce: żeby
śledź był biały i rozpływał się w ustach… i takiego dostaje.
Ale że to już nie jest śledź…
A co z innymi rybami? Czy w podobny
sposób poprawia się ich walory wizualne lub smakowe?
Ryby, które do nas trafiają zwykle są
głęboko mrożone, gdyż zanim trafią do Polski, muszą przebyć
długą drogę. Ilość tego co odławiane jest u nas na Bałtyku nie
zaspokaja polskich potrzeb, więc kupuje się je na giełdzie w
Amsterdamie, gdzie przypływają kontenerowcami – wielkimi
mroźniami. Niektóre ryby płyną z Azji, tak jak dorsz. Dorsz jest
rybą drogą i rzadką, jednak ten dostępny w Polsce jest stosunkowo
tani. A to dlatego że jest to ryba dorszowata – Czerniak . Tylko
specjaliści są w stanie rozpoznać ją po prędze. Jak już jest w
postaci fileta, nie różni się prawie niczym od dorsza. Na przykład
chiński kuter łowi ryby, przerzuca je na kuter mroźnię, potem na
mroźnię kontener i wtedy dopiero płynie do Europy. To może trwać.
Od momentu przejścia na rynek celny Europy jest 18 miesięcy na jego
sprzedaż. Nawet jeśli te ryby przeleżały gdzieś z 10 lat. Unia
kontroluje ich świeżość dopiero od momentu gdy ryby dotrą na jej
obszar celny. Ale to nie koniec oszustw.
Co dzieje się potem?
Ryby są natychmiast rozmrażane i
wrzucone na taśmę gdzie małymi igiełkami nastrzykuje się w nie
wodę. Krople wody rozrywają tkanki i zostawiają miejsce na
następne nastrzyknięcia i tak się pompuje ryby wodą, żeby
przybrały na wadze a następnie się je zamraża. Ale jeszcze gorsze
jest zamrażanie ryby z glazurą wodną, tak się robi najtańsze
ryby. Wtedy kupujemy kilogram wody, z czego 20 gram to jest ryba. Ale
i tak lepsza jest ryba z połowów naturalnych niż z hodowli, gdzie
ryby są pasione modyfikowaną genetycznie karmą, tak jak broilery
czy świnie.
Nie tylko zwierzęta, ludzi też…
Certyfikacja pasz jest bardziej
kontrolowana niż jedzenie dla ludzi, trzeba spełnić więcej
parametrów żeby wyprodukować paszę. Pod względem
zanieczyszczenia chemicznego pasza dla zwierząt jest bardziej
stabilna i zdrowsza niż jedzenie dla ludzi, gdyż zawiera mniej
chemii. Jednak pasza zawiera więcej antybiotyków i substancji
czynnych oraz najgorsze możliwe ziarno.
Czy również w produkcji żywności
producenci kierują się własną kieszenią zamiast dobrem
konsumenta? Czy również nasze jedzenie jest skażone GMO?
Z mojego punktu widzenia u nas jest
samo GMO. Praktycznie nie istnieje kukurydza, która nie jest GMO.
Nikt nie wymaga od silosów aby trzymały ziarno oddzielone.
Producenci kupując surowiec do produkcji, nie patrzą skąd pochodzi
ta kukurydza, najważniejsze żeby była tania. A i sama kukurydza
nawet jeśli nie jest modyfikowana, to z dużym prawdopodobieństwem
gdzieś kiedyś uległa zapyleniu przes stojącą niedaleko kukurydzę
GMO. Nigdy nie można powiedzieć że w 100% ta kukurydza nie jest
GMO.
Jednak mimo wszystko rośnie
świadomość konsumencka, coraz częściej odwiedzamy sklepy z
żywnością ekologiczną, szukamy produktów z certyfikatem
ekologicznym…
Mało komu w Polsce zależy na tym,
żeby mieć produkt wolny od GMO. U nas się tego nie wymaga, ale
gdyby potrzebne było uzyskanie stempla „GMO free”, to jest
banalnie proste! To tylko kwestia pieniędzy. Kiedy była taka akcja,
żeby nie łowić tuńczyka bo przy jego połowie giną delfiny, to
na każdym opakowaniu było napisane „Dolphin Free”. Nie ważne
czy ta informacja była prawdziwa, ale ważne było to że klienci na
to patrzyli. Gdyby u nas także była taka moda na „GMO Free”,
taki napis pojawiłby się na prawie każdym produkcie.
A my naiwni konsumenci byśmy w to
uwierzyli… Czy genetycznie zmodyfikowane produkty możemy spotkać
również tam gdzie się ich najmniej spodziewamy?
Genetycznie modyfikowanych produktów
używa się m.in. do produkcji soków. W Polsce trudno jest dostać
surowiec stabilny chemicznie, w Polsce marchewka jest za każdym
razem inna. Nie ma grup producenckich, które dbałyby o to, żeby
marchewka miała odpowiednie parametry, była powtarzalna. Można
używać marchew z Holandii, takie gotowe małe marcheweczki,
wszystkie jednakowej wielkości, wiadomo wtedy ile cukru dodać na 3
tony produktu, aby powstała określona ilość soku o określonym
powtarzalnym smaku, konsystencji i gęstości.
A potem wmawia się nam że soki są
zdrowe… Bardzo często producenci mamią nas reklamami, szczytnymi
ideami: zdrową ekologiczną i etyczną żywnością w najlepszej
jakości. Ile jest w tym prawdy?
Soki to jedna sprawa, ludziom wmawia
się że margaryna jest zdrowa, choć jest substancją której
powinniśmy unikać. Margaryna to tłuszcze roślinne w formie
stałej. Żeby tłuszcz roślinny się zestalił trzeba go podgrzać.
A zestala się tylko i wyłącznie wtedy kiedy powstają izomery
trans. Tylko że ludzie nie trawią tych izomerów. Potem dodaje się
do niej substancje obniżające cholesterol i tak powstaje margaryna
„prozdrowotna” dodatkowo polecana przez znane medyczne
stowarzyszenia i fundacje.
Czy te certyfikaty znanych
instytutów mają podłoże w badaniach medycznych?
Bardzo często nie. To tylko pieniądze.
Znaczek jakieś organizacji kosztuje określona sumę. Biorąc pod
uwagę zyski firmy, to nie są duże pieniądze. A konsumenci kupuja
to co ma odpowiedni znaczek. Fundacje częstokroć nie sprawdzają
jakichkolwiek badań. Mnie nikt nigdy nie zapytał o badania tylko o
wysokość wsparcia dla fundacji lub stowarzyszenia.
Czy kupując droższe produkty z
„wyższej pułki” mamy gwarancję że jakość produktu jest
rzeczywiście wysoka?
W przypadku wyjątkowych ekskluzywnych
produktów, producent może ustalać cenę. Wtedy mamy częściową
gwarancję, że produkty te powstały ze składników o wysokiej
jakości. Zwykle jednak obserwuje się tendencję do zwiększania
rentowności produktu, obniżania ceny i optymalizowania kosztów.
Towar trzeba dopasować do rynku, w przeciwnym razie będzie za
drogi.
Jak to się odbywa?
Można zwiększyć produkcję
automatyczną, zmniejszyć zatrudnienie lub zmienić surowce. Produkt
dostosowuje się pod wymagania supermarketu, pogarsza się żywność,
żeby się zmieścić z ceną. Czegoś się dodaje, ujmuje lub nie
dodaje wcale.
Kto o tym decyduje?
„Księgowi” decydują o składzie
naszego produktu, jeżeli technolog żywności aprobuje tę zmianą,
mówi że można zmienić surowiec na inny, zwiększyć lub
zmniejszyć proporcję, to tak też się dzieje. Na początku wchodzi
produkt, obserwuje się jak się sprzedaje, jaką ma marżę a
następnie zaczyna się optymalizować proces produkcji. A potem
chodzi o to żeby produkt utrzymał dawny smak i konsystencję.
Czy to jest możliwe?
Tak, zwykle aby zneutralizować nowy
smak dodaje się więcej cukru, aby potanieć – wodę i substancje
ją wiążące, aby przedłużyć datę przydatności –
konserwanty. Mówi się że jeśli by odmrozić kogoś kto 50 lat
temu wpadł do lodu, to mógłby nie przeżyć pierwszego posiłku.
Jesteśmy na tyle zaprawieni w walce z chemią, jemy ją codziennie i
jakoś żyjemy. Nie ma całkowicie niebezpiecznej żywności, to
zależy od tego ile jej zjemy.
Czy wiedział Pan o tym wszystkim
kiedy zaczynał Pan pracę w tej firmie?
Nie, myślałem że nie ma nic złego w
produkowaniu żywności. Zmieniłem branżę.
Z pewnością również stosunek do
rynku spożywczego?
Nie zakładam już sobie różowych
okularów, wierząc ślepo że to co jem jest zdrowe. Staram się
robić świadome zakupy, ale godzę się z tym że i tak kupuję
mnóstwo chemii.
Nauczony własnym doświadczeniem,
co mógłby Pan poradzić innym konsumentom?
Jesteśmy tym co jemy. Osobiście nie
jem mięsa, ale gdybym je jadł, starałbym się kupić je od kogoś,
kto prowadzi własną hodowlę, nie używając antybiotyków i
hormonów. Doradziłbym zakupy z głową, kupowanie produktów o
wysokiej jakości, produktów które szybko rotują. Wtedy producent
pilnuje żeby nie zepsuć tego produktu, gdyż dzięki temu dobrze
zarabia. Dobre rzeczy kosztują. Ze zbóż polecam owies. Odradzam
kupowanie produktów z dużą ilością cukru, lepiej posłodzić
jedzenie na własnym talerzu. Odradzam także produkty smakowe –
polecam smaki naturalne. Najlepiej byłoby mieszkać w czystym
zakątku Polski, gdzie wcześniej nikt nie wylewał ropy na pole,
mieć pewne pole tak od 50 lat sadzić sobie swoje i pilnować żeby
ktoś nam tam nie wlazł i czegoś nie wylał. Ale to już graniczy z
paranoją. I czy to jest jeszcze możliwe?
Rozmawiała JK
Źródło: http://kuchnia-kuchnia.pl/pl20/teksty1024/jak_oszukac_konsumenta
Dlatego na koniec dodam jedno zdanie od siebie. Jeśli idziesz na zakupy - narzędziem współczesnie niezbędnym do ich robienia jest przyrząd o nazwie LUPA!
Dlatego na koniec dodam jedno zdanie od siebie. Jeśli idziesz na zakupy - narzędziem współczesnie niezbędnym do ich robienia jest przyrząd o nazwie LUPA!